8’04 S, 114’14 E – wskazuje GPS. Wschodnia Jawa, jestem w olbrzymiej kalderze
o średnicy 20 kilometrów na wysokości blisko 2000m n.p.m. Terenowa Toyota zatrzymuje się na przestronnej łące przystosowanej do biwakowania. Dalej trzeba iść pieszo.
Kawah Ijen – olbrzymia niecka pradawnego wulkanu stanowi park narodowy, a równocześnie jest jedna wielką plantacją kawy. Krzewy znalazły tu wspaniały klimat, żyzną glebę i dużą ilość dobrej wody, pochodzącej prosto z nieba i tryskającej z górskich zboczy. Mieszczące się w kalderze wioski, żyją dostatnio co widać po ładnych domostwach, tonących we wspaniałych kwiatach, czystych szkołach i mundurkach przyjaznych dzieci.
Mnie jednak interesuje krater wulkanu Ijen, a właściwie ludzie wydobywający z jego czeluści bryły zastygłej siarki. Postanawiam dotrzeć do przedsionka piekieł i na własne oczy
zobaczyć jaka ciężka to praca.
Wspinam się mozolnie, ścieżką przez rzadki las. Co pewien czas, równym, wyćwiczonym krokiem z góry schodzą szczupli, żylaści mężczyźni z koszami wypełnionymi bryłami żółtej siarki. Kosze zawieszone na pałąku drgają w rytm kroków. Nie mają czasu na pogawędki,
ani pozowanie do zdjęć. Widać pośpiech i ogromny wysiłek.
Po godzinie intensywnego marszu docieram do baraku z wagą. Tu waży się urobek wydobyty z krateru gdzieś tam w górze. Na wadze 80 kg! Krótki postój, otarcie potu,
czasem papieros i dalej w drogę. Oni w dół, ja w górę. Jeszcze pół godziny i ścieżka trawersem dochodzi do przełęczy na szczycie krateru. Wysokość 2300m n.p.m.
Wiatr przewala białe dymy wychodzące z głębi krateru. Kolejny podmuch odsłania malachitowe jezioro na dnie, a tuż nad jego brzegiem żółty obszar, gdzie w
dymach uwijają się malutkie postaci. Po chwili wszystko znika. Białe kłęby pary z tlenkami siarki i siarkowodorem buchają ponad krater. Trzeba uciekać by się nie zatruć.
Postanowienie zejścia do wnętrza krateru kusi. Patrzę, jak wydeptana percią suną powoli
ludzie-mrówki ze swymi ładunkami. Wyczekuję, aż wiatr zmieni kierunek i przy dobrej widoczności schodzę. Staram się dojść szybko, póki widać ścieżkę. 400 metrów w dół i jestem nad taflą najbardziej kwaśnego jeziora na świecie ( pH 0.2 ). Głębokie na 200 metrów,
upiornie zielonkawe, jest potężnym zbiornikiem mieszaniny kwasu siarkowego i solnego .
Tu oglądam z bliska, jak stopiona siarka z parą wodną wydobywa się z fumaroli. Mieszanka pary, gorącej wody i stopionej pomarańczowej siarki wylewa się na zbocze i krzepnie.
Kilku ludzi z owiniętą szmatami twarzą rozbija tafle zakrzepłej siarki. Odporni na toksyczne
gazy nie przerywają pracy nawet wtedy, gdy białe obłoki całkowicie zasłaniają widoczność.
Temperatura podobna do tej, jaka panuje w hucie. Wilgotność powietrza ponad 90%, wysokość 2 000 m, równik!
Każdy z tragarzy przemierza trasę 4 razy dziennie. Brak jakichkolwiek udogodnień,
Wózków, czy koni ( nie wytrzymały). Mordercza praca, udręka gorącego klimatu.
Na grani krateru z wypalonej ziemi wystają kikuty karłowatych drzew. Nie ma życia.
Siarka nie liczy się z żywą przyrodą, nie liczy się z ludźmi, wysysa siły i zdrowie. Kto by o nie dbał?
Przecież pieniądz leży na ziemi, a wulkan wylewa z głębi ziemi ich marzenia.
Czy będzie czas, aby je spełnić?
Copyright © 2014 by gorskieblogi